Jedziesz, bo musisz. Bo życie cię zmusza. Ręczny zaciągnięty, ale ty twardo do przodu. Stan techniczny coraz gorszy. Jedziesz klekotem na resztach paliwa…

Benzyna zaczyna ci nagle śmierdzieć. Droga śliska jak cholera, kolców na oponach nie ma, a przydałyby się. Przyczepność- pożal się Boże. Ale jedziesz.

To nie adrenalina. To próba rozpędzenia się, chociaż hamulec trzyma. Chcesz osiągnąć większą prędkość. Ale coś się zablokowało. Chcesz zagadać, pogadać, wszystko naprawić. Ale do warsztatu daleko. Albo mechanika brak.

Płynu w spryskiwaczu już dawno zabrakło. Szyby tak zalane łzami, że nic nie widzisz, tylko jakieś zarysy. Jeździsz tam, gdzie nikogo nie ma- przynajmniej nie potrącisz. Odcinasz się od świata.

Oleju w silniku coraz mniej. Jak i w głowie- wszystko piszczy, skrzeczy.

Zakładają ci blokady na kołach. Twardo je rozwalasz i ruszasz dalej. Podróż coraz bardziej męczy, ale nie chcesz się zatrzymać. Tankować też nie chcesz. Sam zapach przyprawia cię o mdłości.

W końcu trafiasz na jakiegoś kierowcę z linką holowniczą. Pomaga ci dotrzeć do warsztatu. Mechanik kosztuje, ale zanim będziesz gotów przejść pomyślnie przegląd techniczny, dużo czasu upłynie.

Diagnoza nie zaskakuje… Oddajesz się w ręce mechanika od głowy i twardo szukasz po pokrywą komory silnikowej latających części, dotąd niewidocznych. Wygrzebujesz śrubkę, dokręcasz ją na swoje miejsce. Wygrzebujesz kolejną, zastanawiasz się, od czego ona jest i ją dokręcasz. Albo wymieniasz.

Zastanawiasz się, co się dzieje na twojej drodze. Jak tam inni podróżni. Chcesz spytać, ale nie chcesz nikogo zatrzymywać- każdy ma przecież swoją trasę, swoje cele. Nie chcesz nikomu wchodzić pod koła, przecież może potrącić i odtrącić, a ty tylko nabawisz się kolejnej kontuzji psychicznej. Cicho siedzisz i masz nadzieję, że to ciebie ktoś zatrzyma, chociaż na chwilę. Ale sam się boisz- już raz, albo i więcej razy przeżyłeś wypadek…