Szczecin z lotu ptaka Niedziela, Lip 31 2011 

Jasne Błonia wieczorem :) Wtorek, Lip 26 2011 

Opole w deszczu Wtorek, Lip 26 2011 

Tęcza Czwartek, Lip 21 2011 

i to podwójna 🙂 🙂 🙂

Jeziorko :) Środa, Lip 20 2011 

akryl. płótno 50x60cm

Z działki :) Poniedziałek, Lip 18 2011 

Między niebem a ziemią Poniedziałek, Lip 11 2011 

Płótno 50×60 cm, akryl

Jezioro Piątek, Lip 8 2011 

Akryl, płótno 40×60 cm


Szczecin nocą Czwartek, Lip 7 2011 

Szczegółowy diabeł Poniedziałek, Lip 4 2011 

Diabeł tkwi w szczegółach. Jak się człowiek spieszy, nie w głowie mu detale i się diabeł cieszy, bo co nagle, to po diable. A gdzie ten nie może, to babę pośle…

Najlepiej taką, której ktoś rogi przyprawił i skrzydła podciął, w związku z czym jako środek lokomocji naziemnej zwykła używać narzędzie do zamiatania. Jak diabeł ogonem nie zamiecie, to sfrustrowana kura domowa zrobi to miotłą. Efekt ten sam- nieskazitelny porządek i brak połowy wyposażenia o drobnej frakcji.

Diabeł też się czasem męczy i w objęcia Morfeusza się układa. W niektórych miejscach zdradza objawy narkolepsji i nagminnie życzy dobrej nocy. Diabeł lubi, gdy toczy się jakaś akcja. Dlań największa to atrakcja.

Diabeł z zasady nie dba o higienę osobistą. Jego środowisko naturalne obfituje w złoża materiałów trwale wgryzających się w pory naskórka i brak życiodajnego płynu, tlenkiem wodoru zwanego. A nie daj Boże skapnie nań kropla wody. I to jeszcze tej z nieba, uświęconej. Trauma to dlań powszechna i powszednia, unikać zwykł kontaktu z roztworem tym płynnym w myśl zasady częste mycie skraca życie.

Diabeł lubi działać w grupie. Najlepiej pośród swoich. Patron spraw beznadziejnych i postaci niereformowalnych- te już tylko diabli pod swe przykurczone skrzydła biorą. A diabli to wiedzą i czyhają na niewinne dusze…

Diabeł zwykł, z racji diabelskiej swej natury, mieszać i kotłować. Gdy zaś zakręci zadkiem swym za bardzo i nie może się wykręcić, wtem wysyła w swym imieniu adwokata, niech ten się tłumaczy i miesza dalej. A diabeł w nim siedzi i pęta mu w głowie.

Diabeł zawsze służy radą. Jego doradztwo jest poniekąd bardzo rozpowszechnione. Wielokrotnie zagubiona dusza odsyłana jest do diabła. A ten z wielką chęcią bierze pod opiekę i stosuje odpowiednie środki wychowawcze.

Diabeł lubuje się poniekąd w różnorakich gierkach interpersonalnych. Jest wytrawnym kusicielem, niczym femme fatale. To szepnie miłe słówko do ucha, to błyśnie okiem, to da posmakować swej eteryczności. Trochę podwinie ogon, lecz nie na tyle, by obnażyć swą tajemnicę. Nie, co najwyżej uchyli jej rąbka, jak kobita swej spódnicy. Diabeł kusi, aż podkusi i do haniebnego dla człeka działania zmusi.

Kobiecą przykrywką jest makijaż- nie taka ona straszna, gdy już szpachlę na twarz swą nałoży. Diabeł jako motyw przewodni w sztuce jawi się jako szkaradne, nieforemne coś. Jednak, gdy przychodzi co do czego- nie taki on straszny, jak się go maluje – i w tym wszak bies jest pogrzebany. A że ekshumacja wyzwala niesmak moralny, stereotyp równie głęboko zakorzeniony, jak poziom piekiełka 😉

Drzewko Poniedziałek, Lip 4 2011 

Czyli zobrazowanie najbardziej psychodelicznego uczucia, jakie może doświadczyć człowiek. Płótno 50×60 cm, farby akrylowe


Miłość to uczucie głupie- zaczyna się na ustach, a kończy na dupie.

Miłość jest jak sraczka- przychodzi z nienacka.

;]

Losowe kowalstwo artystyczne Niedziela, Lip 3 2011 

Jak już kuć żelazo, to gdy gorące. Jak stal hartować, to najpierw konkretnie ją podgrzać, utrzymywać w temperaturze maksymalnej, a następnie schłodzić w szybkości szybszej niż krytyczna, by się nie ausenit nie rozwalił na struktury perlityczne. Jak hartować psychikę, to najpierw porządnie wkurzyć, utrzymywać w stanie marudzenia, potem wylać wiadro lodowatej wody na gorący łeb…

Człowiek rodzi się silny jak żelazo. Zaczyna się kucie. Nieumiejętne podgrzewanie prowadzi do rozwolnienia i upłynnienia materiału. Na pomoc przychodzi węgiel. O jego właściwościach zatrzymujących przekonał się każdy, komu dane było przeżyć upłynnienie treści pokarmowych. Trochę karbonu, na popitkę zimna woda i następuje twardnienie materiału. Powstały wyrób zaliczamy do pierwszej prymitywnej stali, która posłuży na budowę nerwów. I nie jest to, bynajmniej, kowalstwo artystyczne…

Sam stop żelaza z węglem nie gwarantuje wysokiej wytrzymałości. Wtem na pomoc przychodzą dodatkowe pierwiastki. Nieumiejętne dozowanie nieadekwatnych do sytuacji substancji zwiększa prawdopodobieństwo wadliwości materiału i skazy na psychice.

Stal o odpowiednich już właściwościach należy zahartować. W tym celu należy ją podgrzać do temperatury odpowiadającej jej klasie. Zmiany są bolesne, acz nieuniknione. Szybkość chłodzenia gorącej stali winna być większa od tak zwanej szybkości krytycznej. Węgiel nie ulega dyfuzji, dzięki czemu stal zachowuje swą nieskazitelną trwałość.

Proces hartowania winien być powtarzany aż do uzyskania oczekiwanych właściwości technicznych. Przy odpowiedniej wytrwałości otrzymuje się gładką, nieskazitelną stal, odporną na wszelakie tarcia, ścierania, docierania, marudzenia i manipulacje. Mistrzostwem będzie samurajska precyzja, byleby nie made In China 2011. Trzeba być kowalem swego losu.

.

.

Czas pędzi nieubłaganie

Szybko kolejny rok minie

Sitko jeszcze troszkę pozostanie

 W nieszczęsnym tym Szczecinie…

Parcie przy zaparciu Sobota, Lip 2 2011 

Zaczyna się niewinnie. Taka mała presja, goni- jak nie czas, to gdzieś, w każdym bądź razie uparcie w jakimś celu. Liczy się szybkość, im większego człek rozpędu nabierze, tym większe ryzyko bolesnego zaparcia… I zaczyna się zabawa z siłą tarcia…

„Jeżeli ciało bez żadnej przeszkody porusza się na płaszczyźnie poziomej, to ze wszystkiego, co poprzednio obszernie zostało wyłożone, wynika, że ten ruch jest jednostajny i nieustannie trwający” (Galileo Galilei). Sęk w tym, iż ciało ludzkie to wznosi się na szczyty, to zalicza glebę, albo zakopuje się po uszy w jakimś dole. Zalicza wyżyny i niziny, sięga gór, popada w depresje – a równiny epizodyczne i na dodatek siła tarcia spowalnia jego pęd (acz nikt wszakże nie powiedział, iż samo tarcie nieprzyjemnym być musi ;)). W tym rozbudowanym ciele zasada bezwładności nie obowiązuje, tu zawsze działa jakaś siła- jak nie wyższa, to ta z półki i pobudek niższych…

Stało się. Ciało, dotąd poruszające się płynnie jak kupka niemowlaka w jego malutkich flakach, napotkało na przeszkodę. Nie aż tak istotne jej gabaryty- zatkało się i nawet kret, ani inny ssak nie pomoże. Zaparcie w natarciu.

Najpierw spokojnie, by sytuację opanować. Głęboki wdech, mocne parcie i… od nowa. Aż do skutku, aż wyrzuci się z siebie ciało obce. Długotrwałe zaparcie prowadzi zazwyczaj do wyparcia w głębsze partie. A wtedy to się dopiero zaczyna heca.

Szukamy wygodnego miejsca, by się oprzeć. Bez podpierania ściany, pokusa zbyt silna, przegroda nie wytrzyma.  Natarcie na przeszkodę zaczynamy od natarcia miejsca narażonego jakimś środkiem przeciwbólowym (przezorny zawsze ubezpieczony, jak rzekła to podobno pewna blondynka… nakładając prezerwatywę na świeczkę). Zakładając, iż moment bezwładności jest proporcjonalny do przeszkody, a tak opiewa nam wspaniała, a jakże, mechanika techniczna (ble), potrzeba mocnego bodźca fizycznego, by wprawić wspomniane ciało obce w ruch. Nie można wszakże założyć także, iż tor ruchu  będzie prosty i przejrzysty, siła tarcia służyć będzie do przetarcia szlaków.

Gdy już przeszkoda zostanie usunięta (pomijając aspekty i szczegóły , bowiem te do najprzyjemniejszych nie należą), pozostaje podetrzeć miejsce ewakuacji, usunąć niepożądany obiekt, dokładnie wytrzeć miejsce jego tymczasowego spoczynku. Jak już to się przejdzie, to docieranie (się) nie powinno już być większym problemem…

Niepamięć Sobota, Lip 2 2011 

Za mgłą, w cichym deszczu

Przesiąknięte marzeniem nadzieje

Wiatr tańczy z gałęzią uschniętej sosny

W rytm walca nad rzeką

Kołyszą się knieje

I rozproszone światło na niebie w półkole

Gdzie końca jego oba na zielonym padole

Kierunek marzeniom wytacza zuchwale

Szum targanych liści porusza wytrwale

Z kamienia posągi, duchy przeszłości

Lecz one twarde

Nie drgną z litości

Ich czasy już dawno dobiegły końca

Dziś stoją tu w smutku w promieniach słońca

Lśnią oczy wykute w marmurze

Niech im przygrywa

Jedna z leśnych tych wróżek

Co z bajek dziecięcych w niepamięć uciekła

Z tej opowieści, co najbardziej urzekła

Rozbitek Sobota, Lip 2 2011 

Skrzydła są dla ptasich móżdżków, skrzela dla milczących ryb i szczątkowo kumatych żab. Homo sapiens, choć stworzenie to lądowe, z naturą igrać zwykł i przeciwstawiać się jej prawom. To rozwinąć skrzydła by się chciało, to w wodę głęboką na główkę skoczyć…

Mama Natura nie dała, to człowiek sobie skonstruował. I wzbić się na wyżyny może i w popłynąć po szerokiej wodzie… Byleby się odpowiednio przygotował. Najpierw basen, potem rzeczka, w końcu morze i ocean. Ale egzystencja nie taka znowu przewidywalna i bywa, iż z klifu rzucić się w głębiny musi.

Zakładając, że nie palnie się gdzieś w którąś z czaszki kość, czeka go niesamowita przygoda w obcym dlań środowisku. I albo spocznie, niczym wrak okrętu, na dnie i plankton go pokryje, by w końcu z nim się zespolić i pożywką być dla tubylców, albo pozna brutalne oblicze innego świata i woda w końcu go wypluje niczym stworzenie, lamą nazywane, swe produkty wzmożonej pracy ślinianek w zaciekawionego turystę, na nieznaną dotąd mu wyspę. Pole do popisu, szelf kontynentalny całkiem przyjemny do nurkowania. I ciśnienie nie podskoczy, nie przytłoczy za bardzo, i do powierzchni blisko. Absurdalnie, gdy znajdzie się od razu w równinie abisalnej. Stamtąd to już blisko do rowu, a jak tam się tyłek zaklinuje, a dodatkowego wsparcia tlenowego nie ma pod ręką, to następują komplikacje, serca palipatacje i urazy psychiczne. A i fizycznie zmiany nieodwracalne. Lecz powróciwszy do wersji bardziej realnej…

Trochę jak dzikus w zaroślach, wodorosty w każdym otworze- na dzień dobry posilić się tym może. Na początku lepiej, by unikał tego co się rusza, nie wiadomo, gdzie to się szlajało i czy czegoś nie złapało. Z dala od ryb grubych. Znaczy się obserwacja z odległości, potem można się przyczepić do ogonowej kości… yyy… płetwy i popłynąć hen w dal. Drobne podchody, wnikliwe badania fauny i flory, wciąga w końcu jak wir oceaniczny. Krajobraz wprawdzie obcy, niebezpieczny, ale przeto jaki śliczny! Czysta egzotyka, wręcz erotyka i ezoteryka…

Acz w ciągu dalszym, jakby na to nie patrzeć, środowisko to obce i tymczasowe. Trzeba wypłynąć na powierzchnię, zaczerpnąć powietrza, zaspokoić potrzebę pęcherzyków płucnych. Oskrzela nigdy nie zamienią się w skrzela i do żywych gatunku swojego winno się powrócić, bo obraz coraz ciemniejszy, mniej wyraźny, a w głowie decybele wyimaginowane, szumy jakieś komunikacyjne, gorsze niż opóźnienia PKP.

Fail. Start był wprawdzie niezły, ale przygotowania brak kompletny. Ani butli, ani płetw. I budzi się, Robinson Cruzoe XXI wieku na obczyźnie. Tyłek zmoczył, grunt, że na twardym już i nie utonął jednak. W głowie szum, w oczach świetliki, a w ustach Sahara, jakby się nie starał. Kac moralny- nie ma co, początek idealny. Byleby jakiś Piętaszek się w porę zjawił i nie chciał rozbitka skonsumować niczym taki jeden, co grasował ogniś w Szczecinie. Zregenerować siły musi, nim na wody szerokie wypłynie.

Byleby odpowiedni szaman się po drodze napomknął. Byleby jakoś zespolił tę sience i tę fiction w jedno. Hydrofobia, wszakże silnie już zakorzeniona, na zawsze pozostawi jakiś uraz psychiczny. Ale są i tacy, co adrenaliny będą szukać mokrymi palcami w gniazdku elektrycznym.  Dla nich paniczny lęk stanie się dodatkowym asumptem do podjęcia kolejnych ryzykownych kroków.

Szaman swoje, Kruzoe swoje. I hop, na główkę! Płyyyynieeee! I w głębie się zanurza, cząsteczkami tlenku wodoru pod postacią ciekłą odurza. I wnet zahacza o grzbiet tajemniczego oceanu. Wycieczka z motyką w życiodajny związek chemiczny. Poobijany, połamany- inaczej uroczy i śliczny siada na swej obolałej części ciała, gdzie umiejscowiona jest kość ogonowa i narzędzia wypróżniające przed mądrym szamanem.

Cierpliwy szaman zagłębia się w ocean jego wspomnień i niczym skałki wapienne, na których egzystują filtrujące bezkręgowce oddziela dobre od złego, bezlitośnie czyszcząc werbalnie i chemicznie gąbkowaty narząd w głowie. W międzyczasie Robinson twardo skrobie w drewnie swą łódkę, impregnuje materiał i zdobi go barwami mniej lub bardziej bojowymi.

Jeden falstart, już z płycizny. Byleby tylko nie osiąść na mieliźnie. A że homo sapiens  po szkodzie równie mądrych nie ma sobie, z pełnym ekwipunkiem rusza za linię horyzontu…

Pod warunkiem, że się nie zraził 😉

Rybka Sobota, Lip 2 2011 

Żywioł ich w formie tlenku wodoru, kształt opływowy współgra z siłą wyporu. I choć móżdżek mniejszy niż napowietrznych ich braci, uroku i namiastka inteligencji nie traci- i tu rybka! A i co tam, hipopotam-  w swym myśleniu, na mentalnym niedopowiedzeniu. Tu śródmóżdża i móżdżka dominacja- polowanie, jedzenie i prokreacja. W usta swe wydatne trochę wody zatknie i przez skrzela tlen filtruje- dzieciom i rybom zdania wszak konstytucyjnie brakuje…

Może być ze złota. Ale to raczej tombak na łuskach. I coś ma z osobowości tego puchatego i miauczącego, co na nią poluje w zaciszu domowego akwarium.  Z tą różnicą, że życzeń Twych do zatoki swej żylnej z przedsionkiem i komorą o zredukowanym stożku tętniczym, raczej sobie nie weźmie, bardziej wszak zajęta będzie zwiększaniem parcia swego osmotycznego i brudzenia szybek swojego półprywatnego azylu. Ten pierwszy, jak głodny bądź znudzony, przynajmniej udaje, że słucha…

Rybka, jak każde żywe stworzenie, czasem się obrazi, czasem coś może ją urazić. I stanie taka okoniem, trochę się naburmuszy, pomacha płetwą i więcej się nie ruszy. Trzeba się przeciwstawiać płotkom i innym podlotkom, tudzież durnym plotkom przepływającym i lekko muskającym jej opływowe ciało. Czasem by się tak wbrew nurtowi rzeki zatrzymać chciało…

Bywa, iż wśród ławicy małych, kostnoszkieletowych jakiś rekin zapoluje. Taaaaka gruba ryba, co połyka wszystko, co podpłynie jej pod żuchwę, tak od spodu usytuowaną, żeby hierarchia była zachowana. I chociaż wzrok wnet sokoli, nie ma boli- co podpłynie, to i zginie. Niekoniecznie z głodu, niekoniecznie z niższych partii piramidy potrzeb- czasem wyższe to pobudki, jak sport czy inny bzik. Porusza się tylko do przodu, jak na rekina przystało, nie ogląda się za siebie, nie skacze na boki.  Gruba ryba jest odporna, pancerz z łusek plakoidalnych niczym zbroja na średniowiecznym rycerzu lśni na jego wielkim ciele. Acz głupie cielę z niego nie jest- już w życiu prenatalnym pokonać inne rekinki musiał, by zjawić się w głębiach oceanu, w wodzie, jak na rybkę przystało. Rekin nigdy się nie zatrzymuje- zawsze brnie w kierunku wyznaczonym przez jego paszczę, by nie sięgnąć dna- Matka Natura niefortunnie zapomniała o wyposażeniu grubej ryby w pęcherz pławny, skazując ją na dożywotnią nadpobudliwość psychoruchową.  Gruba ryba kusi swymi atutami, smacznym mięskiem, zdrowym tranem- w końcu morza panem. Gorzej, jeśli rybak wprawiony- oto rekin załatwiony…

Żeby przetrwać ciężki, zimowy okres, rybka spać nie pójdzie. O nie, zniży swój poziom, prawie że do dna, tam najcieplejsza woda. I choć lód spowijać będzie taflę zbiornika, na dno zimno nie przenika, tam zawsze Celsjusz łaskawszy i cztery stopnie utrzymuje. Impreza na slumsach jeziora- rybka do tego skora.

Na zachętę mały pełzaczek, taki na haczyk robaczek. Manipulacja piramidą potrzeb. Trochę jak w Auschwitz, tylko praca w początkowym stadium bierna. Spławik w dół i przygoda się zaczyna- palnie wędkarz rybką, brzuch jej rozcina, patroszy, zeskrobuje łuski. I kolacja gotowa.

I zdrowa rybka na talerzu. Alfa i omega. Omega, to aż trzy, a w niej samej omegi dwie, o skrótach tajemniczych niczym ADHD, acz szkód nie wyrządzi, w przeciwieństwie do nadpobudliwości psychoruchowej, wręcz uspokoi i ukoi, gdyż mile przysadkę mózgową pieści i więcej serotoniny się w niej zmieści. Witaminy i minerały, nerwy ze stali, kości ze skały. I metabolizm szybszy, że z owych kości na ości degradować swe kształty można…