Czas nie czeka- nawet czasem. „Czasem” też jest czasem…

 

Jak stwierdził kiedyś Einstein, wszystko jest względne. Ale najbardziej względne jest chyba pojęcie czasu- o ile w ogóle on istnieje. Wedle słów wspomnianego uczonego, czas można odczuwać względnie. W końcu- jako powiadają- punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ale i względność czasu można rozumieć na co najmniej kilka sposobów.

Czas może być względny i bezwzględny. Bezwzględny jest dla wszystkich- wszystkie istoty żywe starzeją się, choć powiadają, że dla niektórych czas się zatrzymał. Jednak duch czasu bezwzględnie- prędzej czy później- dotyka wszystkich.

Względne jest poczucie czasu, lub jego brak. Dostatecznie zaabsorbowany czymś przedstawiciel gatunku myślącego, nie odczuje pozornie nieznacznych zmian dziejących się dookoła niego. Brak poczucia czasu w zasadzie jest jedną z najlepszych jego stron. Towarzyszą mu prawie zawsze pozytywne emocje. Względność w tym przypadku ma jeszcze jedno oblicze- czas trwania szczęśliwej chwili jest inny, kiedy uczestniczy w niej sam zainteresowany, zupełnie inaczej odczuje ją obserwator.

Długość czasu inaczej jawić się będzie dziecku, które ma całe życie przed sobą, a inaczej osobie w wieku podeszłym, której czas „uciekł”. W pierwszym przypadku wszystko wydaje się być niezwykle odległe, w drugim- jakby wszystkie przeszłe wydarzenia miały miejsce „wczoraj”.

 

Czas można charakteryzować wieloma epitetami, zilustrować niejednym przykładem. Jest to dość niesamowite, zwłaszcza, jeśli mowa o czymś, o czym w ogóle nie wiadomo, czy istnieje. Przodek ucywilizowanego stworzenia żył od świtu do zmierzchu, od zieleni do śniegu- i tyle wiedzy mu wystarczało. Pech w tym, że ktoś się nudził, wymyślił najpierw zegar słoneczny, potem klepsydrę… Człowiek współczesny żyje według zegarka, zegarek współgra z kalendarzem gregoriańskim… Wszystko jest wyliczone… Naturalny rytm egzystowania został zastąpiony jakimś sztucznym systemem godzin. Morderstwo indywidualizmu na rzecz ogółu. Dla jakiegoś pojęcia abstrakcyjnego. Dla jakiegoś czasu.

 

Czas jest panem człowieka… A może człowiek jest panem czasu? A może…jedno i drugie? Zwracając uwagę na upływający czas, czynimy go naszym władcą. Idąc swoim rytmem, bez względu na czas innych, jesteśmy jego władcami. I tutaj pojawia się pytanie: czy czas ma nas wszystkich, czy my wszyscy mamy czas?

Każdy ma swój czas: czas narodzin, czas egzystowania, czas śmierci… Uczy się zgodnie ze swoim czasem, przeżywa, czasami chce go dogonić, przegonić… A chyba chodzi o to, żeby z nim iść ramię w ramię, uczynić swojego partnera. Gdy stanie się w miejscu- czas ucieka, przecieka pomiędzy palcami, jak to poetycko nazywają. Ileż wysiłku trzeba potem, by go dogonić! Przeganianie jest równie męczące, jeśli nie bardziej. Ponadto, przeganiając czas można nie zauważyć przeszkód pod nogami, a tym samym potknąć się i boleśnie upaść. Niebezpieczeństwo jest tym większe, gdyż świadomość zbiorowa narzuca życie w biegu.

 

Czas jest najbardziej dualistycznym zjawiskiem: może leczyć, ale może też zadawać rany. Może być przyjacielem, ale także wrogiem; zagadką i odpowiedzią; dawcą i biorcą… I jak w tym świetle zdefiniować?…

 

Mówi się, że wszystko przychodzi z czasem. Czas może nam coś dać, może odebrać. Ludzie spotykają się i zrywają kontakty, ich czasy się synchronizują, mają dla siebie czas, czasami dzielą go do końca życia, czasami się rozstrajają i synchronizują z innym czasem…

 

Na koniec ilustracja czasu z życia wzięta:

Kilkanaście lat temu zmarła bliska mi Osoba. Zaraz po śmierci przyśniła się Najbliższej mi Osobie. W tym śnie zapytała Go:

-Ile już tam jesteś?

-U nas czas się liczy inaczej- usłyszała w odpowiedzi.

-To kiedy mnie do siebie zabierzesz?

-Szykuj się na czerwiec.

15 lat później, w czerwcu, odeszła Najbliższa mi Osoba…

 

Czas leczy rany…